Jestem pewna, że wielu lektorów języka polskiego jako obcego albo każdego innego języka, miało wiele sytuacji, w których musiało odwołać umówione zajęcia indywidualne. Co wtedy? Czy uczeń zostaje bez niczego? Czy kiedy proponujesz już piąty z kolei termin i żaden nie pasuje ani tobie, ani uczniowi, lekcję można uznać za przepadłą? Nie! Jest jeszcze tzw. zdalne nauczanie, które choć wydaje się nielogiczne (w końcu nauczanie indywidualne przez Skype’a albo Zoom to już zdalne nauczanie!), ratuje nas z opresji. Czym jest? Kiedy z niego skorzystać? Jaka jest jego efektywność?
1. „Nie chce mi się. Czy mogę wykorzystać zdalne nauczanie?”
I tak, i nie. Choć każdemu z nas zdarza się być zmęczonym i wyczerpanym obowiązkami zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym, nauczanie za pomocą Skype’a/Zooma jest częścią naszej pracy „po godzinach” i powinno stanowić raczej odskocznię od rzeczywistości aniżeli kolejne przykre „muszę”. Oczywiście nie przeczę, że taka forma wirtualnego spotykania się z uczniami bywa nużąca i wydaje się mało efektywna (zwłaszcza gdy w trakcie lekcji uczeń robi kilka innych rzeczy, doskonale wiedząc, że jesteśmy po drugiej stronie i czekamy na jego zaangażowanie), ale to nadal w pewnym sensie praca – „obowiązek”, z którego zdawaliśmy sobie sprawę, gdy przyjmowaliśmy kolejnych uczniów pod swoje skrzydła bądź godziliśmy się na przeniesienie zajęć do sfery internetowej. Możesz zatem skorzystać z dobroci zdalnego nauczania, ale nie rób tego celowo – to nie ma być cel sam w sobie, tylko alternatywa.
2. „Czy kiedy uczeń nie ma czasu na naukę, mogę przejść na zdalne nauczanie?”
Wiele razy podkreślam istotę dobrej komunikacji z uczniem. Jeśli nie ma czasu, porozmawiaj z nim – być może oboje tracicie… czas? A może wydaje mu się, że same lekcje wystarczą, aby nauczyć się polskiego, co możesz łatwo wywnioskować z niewykonywania zadań domowych i niepowtarzania materiału z zajęć. Niekiedy uczniowie zapisują się na kurs pod presją: muszą zdać test, aby wziąć udział w rekrutacji do pracy/ na studia, chcą komuś zaimponować (np. dziewczynie, którą poznali na wakacjach w Polsce)… Wówczas nauczenie się polskiego może być tylko celem pozbawionym chęci i zaangażowania. Oczywiście doskonale, gdy cel idzie w parze z zaangażowaniem i oboje wiecie, do czego dążycie. Jeśli jednak uczeń zdaje się cały czas unikać lektora, odkładać lekcje i wymigiwać się brakiem czasu – to czas na rozmowę. Tu nie chodzi o „odbębnienie”, dostanie przelewu na koniec miesiąca i danie uczniowi taryfy ulgowej. Zarówno nauczyciel, jak i uczeń muszą być pewni, że lekcje mają sens. Uczenie się (i uczenie) języka to ciężka praca własna (nauczyciel powinien być mentorem, a nie robotem, który automatyzuje wiedzę, zwalniając ucznia z myślenia).
3. „Wyjeżdżamy na wakacje i spotkamy się dopiero za kilka tygodni. Czy mogę zaproponować uczniowi zdalne lekcje?”
Bingo! Odkryliśmy cel tego wpisu. Zdalne nauczanie – poza tym, że jest doskonałym wyjściem, gdy trzeba odwołać lekcję online i wymyślić „zastępstwo” – doskonale sprawdza się jako „podtrzymywacz” w sytuacjach, kiedy nie można zorganizować zajęć w czasie rzeczywistym. Wyjeżdżacie na wakacje i nie chcecie zabierać ze sobą laptopa/ ograniczać swojego czasu/ skazywać się na konieczność bycia w danej chwili przy komputerze. Wiecie, że czeka was dłuższa rozłąka, ale nie chcecie, aby wiedza (pod wpływem różnych czynników) uciekła z głowy. Wreszcie – nie chcecie rezygnować z lekcji, bo są stałym elementem waszego cotygodniowego grafiku, ale nie możecie się połączyć danego dnia o danej porze. Zdalne nauczanie jest niczym innym, jak właśnie przygotowaniem materiałów, które „zajmą” naszego ucznia podczas godziny/półtorej (czyli dokładnie przez czas trwania lekcji), ale nie zmuszą go do bycia online akurat, przykładowo, w środę o 17.00.
Pamiętajmy: zdalne nauczanie to możliwość, a nie ucieczka od obowiązku.
Autorka: Klaudia Raflik