Metodę gramatyczno-tłumaczeniową kojarzymy najczęściej z dawnym nauczaniem języków klasycznych. Na studiach filologicznych stosuje się ją nadal, choć jest zmarginalizowana i poddawana ciągłym modyfikacjom, aby dostosować ją do dzisiejszych wymagań dydaktycznych. Studenci poloniści uczą się łaciny nie po to, aby ją znać i się nią posługiwać; kształcą za jej pomocą znajomość zawodową gramatyki, międzynarodowego słownictwa (trudno bowiem obejść się bez de facto, stricte czy nota bene) oraz struktur, które zaczerpnięto z klasycznej lingwistyki, aby przenieść je na grunt tzw. językoznawstwa porównawczego.
Metoda gramatyczno-tłumaczeniowa polegała na tym, że po wprowadzeniu podstaw gramatycznych i wykonaniu ćwiczeń – tłumaczenia z języka source (S) na język target (T) –przygotowano do czytania tekstów oryginalnych i ich analizowania (gramatyka porównawcza)[1]. Podczas takich lekcji nie zwracano uwagi na wymowę, gdyż najważniejsze było wykształcenie umiejętności czytania i logicznego myślenia „językowego”.
W swojej lektorskiej praktyce stosuję metodę tłumaczeniową, aby wykształcić w swoich kursantach umiejętność krytycznego myślenia o i w języku. Wspólnie tłumacząc angielskie zdania na polski, dyskutujemy o wyjątkach, odstępstwach od reguł i zależnościach, a jednocześnie utrwalamy słownictwo i ćwiczymy wymowę (podczas swoich zajęć przywiązuję ogromną wagę do fonetyki). Metoda ta sprawdza się niemal w każdym przypadku – czy to rodzaj czasownika (A1), czy czasy i bardziej skomplikowane przypadki (A2), czy nawet – wręcz przede wszystkim! – aspekty (B1–2, C1–2). Jeden z moich uczniów „wychował się” na niej i nie wyobraża sobie zajęć bez dawki tłumaczeń. Zaznaczam, że doskonale mówi po polsku i potrafi zrozumieć coraz więcej zasad (które, nie okłamujmy się, nawet dla nas, Polaków, wydają się trudne do przyswojenia). Metoda tłumaczeniowa w nauczaniu języka polskiego jako obcego nie należy do rozpowszechnionych, typowych standardów. Korzysta z niej niewielu nauczycieli – ograniczając się głównie do gotowych podręczników aniżeli samodzielnego planowania zajęć. Pod tym względem jestem „dziwną” nauczycielką, choć moi uczniowie przygotowują się do egzaminów identycznie jak ci korzystający z podręczników, tyle że już po miesiącu nauki są w stanie mówić pełnymi zdaniami, z zastosowaniem bezbłędnej gramatyki i właściwego słownictwa.
Polecam zatem skorzystanie z metody tłumaczeniowej, nawet jeśli miałaby to być niewielka część programu kursu. Kursanci nie dość, że ułożą sobie w głowie różnice językowe[2], to jeszcze poczują się swobodniej, mówiąc po polsku – i żadne zdanie nie będzie im obce!
Z perspektywy lektorki: Klaudia Raflik
[1] Gramatyką porównawczą posługiwano się również m.in. w nauczaniu starocerkiewnosłowiańskiego. W ten sposób porównywano systemy języków słowiańskich, zwracając uwagę na ich podobieństwa i różnice, a także podłoże zmian zachodzących przez wieki.
[2] Na wielu kursach język polski jest nauczany przy wsparciu języka medium – najczęściej angielskiego, gdyż posługuje się nim znaczna większość kursantów „europejskich” (z grupy tej celowo wykluczamy Słowian, gdyż ci doskonale rozumieją język polski ze słuchu).